6/16/2009

K..., k..., k... pogania

Próba w teatrze. Na scenie sami faceci. Klną jeden przez drugiego. „Ku… ja pie… tak nie można pracować. To jest ku… do ch… nie podobne. Pie… taką robotę. Jeb… amatorka“. „Stop, dość“, krzyczy reżyser. „Panowie, za mało k…, kurwa“.

Dziś święto wielokropka. A co, k…, niech żyje! Szczególnie w studiu radiowym lub telewizyjnym. Tam się nie da niczego ukryć, choć powodów do rzucenia ku… czy chu… jest aż nadto, ale powinno się nad sobą panować. Łatwo, k… powiedzieć. Pieprzyć opanowanie!

Uje…ny stół to dziś klasyka. Ale zaczęło się u praźródła. Wypier…nie planszy z blokadami dróg było mistrzostwem świata w dbaniu o estetykę programu. A zmuszanie pracownika do pracy ponad siły („jeszcze się, kurwa, w grafice komputerowej zatrudnię“) kwalifikowało się do PIP. Tytułowanie kolegów per debile to jeb… light’owa sprawa.

Ostatnio do grona mistrzów przenośni trafili Ziemkiewicz z Władyką. Zajebiście być obok Durczoka i Lisa. Nie kropkuję, bo sam profesor Miodek używa, słyszałem, w celach naukowych. Ja w podobnych. "Zejdź k..., dziadek, spie... z anteny”, apelował Ziemkiewicz do urzędnika PKW. „Buzek to niezły je…ka“, oceniał Władyka. Wszystko przy czerwonej lampce, która – bywa – miło się kojarzy. Głównie w Holandii.

Czy trzeba ich potępić? Nie. Uzależniłem się, szlag, od House’a. W jednym z odcinków lekarz-kuternoga-wariat ogłasza, że laboranci ostro piją, ale to fachowcy. Ten sam mechanizm działa w mediach. Tylko tu bardziej klną, cholera.

Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN24