10/31/2012

Dziś trotyl, jutro napalm

Upadł w Polsce teatr absurdu. Rozum, żart, intelekt zastąpiły siermiężne insynuacje. Słowna maczuga zmiażdżyła cięty język. Dystans zawinięto w kaftan bezpieczeństwa, żeby nie stanowił wybawienia dla innowierców. Polska zaczyna przypominać rzymski plac Campo de’ Fiori gdzie w każdej chwili przeciwnicy teorii trotylu podzielą los Giordano Bruno.

Tuż przed halloween duet Rzeczpospolita & Jarosław Kaczyński otworzył wszystkie smoleńskie trumny. Jednego ranka okazało się, że niewielką gazetą można podpalić duży kraj. Wystarczył tytuł „trotyl na wraku tupolewa” i pełen insynuacji tekst, żeby wywołać wojnę. No bo ktoś ich przecież „zamordował”! Jak nie Tusk, to Putin a najpewniej obaj mają trotyl na marynarkach. Polityczna kombinacja Kaczyńskiego przestaje budzić politowanie, zaczyna wywoływać strach.

Ponoć wiedza i doświadczenie przychodzą z wiekiem. Najczęściej jest to jednak wieko od trumny. Problem prezesa polega jednak na tym, że choćby miał żyć jeszcze sto lat, nie odpuści. Nie dlatego, że ma rację i trudno mu się z nią przebić, ale dlatego, że nie ma na siebie innego pomysłu. Powierzył sobie misję budzenia demonów i trzeba przyznać, że pas mistrzowski będzie nosił przez wieki. Tylko jemu niezwykle swobodnie wypadają z ust słowa o sile rażenia napalmu.

Po odpaleniu przez Rzeczpospolitą kapiszona z trotylem sytuacja przypomina szpital dla obłąkanych. Wszyscy siedzą w wielkiej sali, a ordynator coraz głośniej wymusza powtarzanie słów: morderstwo, trotyl, zamach. MORDERSTWO! TROTYL! ZAMACH! Na koniec dnia wszyscy są odpytywani ze składu chemicznego nitrogliceryny. Kto się nie popisze wraca na salę i znów - MORDERSTWO! TROTYL! ZAMACH! Wbrew temu do czego przyzwyczaili nas politycy człowiek ma jedną twarz. Kiedy słowa ostateczne stają się słowami pierwszymi nic nie jest w stanie jej uratować. 



Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN i TVN24

10/25/2012

Chory z urojenia

Jakby się człowiek w Polsce nie obrócił zawsze uderzy głową w Mrożka. Mistrz musi mieć z nas niezły ubaw siedząc z winem nad nicejską zatoką. Żadne z opowiadań, żadna ze sztuk jego, nawet żaden satyryczny rysunek nie przestały być aktualne. Choćby ten o grupce więźniów z kulami na łańcuchach u nóg, stojących przed telewizorem z programem fitness - „a teraz podnosimy nogę do wysokości biodra”, brzmiał napis.

Dystans i poczucie humoru to nie są cechy, z których słyniemy. Ale jest w Polsce człowiek, którzy życie swoje oddaje, żeby zmienić tę ponurą o nas opinię. Słynie z uczciwości więc zaczął od siebie. Przeczytałem przed chwilą, że prezes Jarosław Kaczyński „wziął udział w spotkaniu z klubem ambasadorów mówiących po polsku”. Uściślę - to on zapraszał, a nie był proszony. Dla ambasadorów było to podwójnie trudne zadanie - ten cholerny polski i jeszcze wyszukany dialekt prezesa! Sam podjąłem studia poszerzające moje słownictwo, żeby nadążyć za Kaczyńskim. Jest ciężko - u niego od premiera do króla jest zbyt krótki dystans.

W opowiadaniu „Samotność” Mrożka dwóch facetów ucieka z więzienia. Pędzą na złamanie karku, aż jeden z nich zwalnia, bo nikt ich nie goni. Żali się osłupiałemu kompanowi: „Nikt o mnie nie dba, nikt się nie interesuje, nikomu nie zależy, jakby im zależało, to by mnie lepiej pilnowali”. To jest syndrom ludzi PiSu. Co gorsza to jest zaraźliwe. Lepsza połowa prezesa, profesor Piotr Gliński, który udaje, że jest tym, kim nie jest przyjął od szefa cechy najgorsze. Wierzy, że jego słowa mają moc odwrócenia przewrotu kopernikańskiego. PiS właśnie ogłosiło, że „kandydat na premiera rządu technicznego przyjął ambasadora Niemiec”. Wcześniej były konferencje na tle narodowych flag, wywiady i zwiedzanie Sejmu.

Można uznać, że dopóki Gliński nie zaprasza papieża na pielgrzymkę do Polski i nie wygania brytyjskiej królowej z jej komnaty to granice nie zostały przekroczone. Ale są ludzie, którzy uznają ten rząd na wewnętrznym uchodźstwie za swój, a publiczna telewizja zamawia sondaż poparcia dla wirtualnego ego. Za chwilę przyjmą od Glińskiego paszporty, zaczną płacić wydrukowaną przez niego walutą i ogłoszą niepodległość.

Z całym szacunkiem dla in-vitro ale to leczenie urojenia powinno być w Polsce refundowane. 

Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN i TVN24

10/11/2012

Narodowy Test Aborcyjny

Zbroimy się na wojnę, a głupio przegrywamy bitwy. Kolejne sejmowe dni pokazują, że Polska to wciąż kraj zawieszony kilka metrów nad ziemią - w przestrzeni między absurdem, a strachem. Duży naród, któremu mikro-partia chce mówić jakie dzieci i kiedy ma rodzić. Grupka posłów, którą szef ogarnia w przerwie między zarabianiem pieniędzy w Brukseli a wachlowaniem Tadeusza Rydzyka chce zmusić rodziców do rodzenia upośledzonych dzieci. Wspiera ją w tym spory oddział posłów Platformy Jeszcze Rządzącej, którzy swoje sumienie każą przyjmować jako obowiązujące wszystkich.

Teraz słyszę mało poważny wyścig na tłumaczenie niewytłumaczalnego: „to był wypadek”, „nie tak mieli głosować”, „to nic nie znaczy, ustawa i tak nie przejdzie”. Wiem. Ale to głosowanie obudziło demony, które powinny spać po wieczność. Bezwzględna polityka sprawiła ból rodzicom, którzy musieli kiedyś zdecydować - kończymy ciążę, bo nie jesteśmy dość silni, by udźwignąć to psychicznie i fizycznie. I dała argument tym cynikom, którzy dziś mówią: „oto rodzice z upośledzonymi dziećmi, są szczęśliwi, macie brać z nich przykład”.

Pisząc wczoraj, że o takich sprawach nie powinni decydować ludzie, którzy nie mają o tym pojęcia skierowałem na siebie nową falę prawicowych wymiocin. W tłumie leczących swój żołądek znalazł się list-cisza od @_RafalK_ „Decyzję powinni podejmować rodzice. Piszę to jako ojciec głęboko upośledzonego dziecka. To ja widzę jak codziennie moje dziecko budzi się w bólu. Medycyna może jedynie uspokoić dziecko psychotropami. Czy to jest godne życie?”. Dzień później odpowiedziała mu czule w telewizji posłanka Kempa: „fakty są takie, że kiedy człowiek zostanie powołany do życia kobieta nie ma wyboru”.

Na tym intymnym liście ojca dyskusja powinna się zaczynać i kończyć. Tacy jak on, powinni być co najmniej wysłuchani. Ale nie w Polsce. Wyrastający ostatnio na lepszego Kaczyńskiego minister sprawiedliwości Jarosław Gowin cieszy się, że „będzie debata nad moralnym problemem zabicia dziecka z zespołem Downa”. Świetny pomysł na znalezienie rozwiązania - stadion Narodowy, na murawie dzieci z zespołem Downa, na trybunach losowo wybrani obywatele i głosowanie - jak na facebooku - LIKE czy DISLIKE?

Niepoważne pomysły głosowane na poważnie w Sejmie ośmieszają powagę wszystkich. Rodziców chorych dzieci pozostawionych sobie samym szczególnie.

Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN i TVN24