1/27/2013

Lista chwały inaczej

Mówić głupoty jest rzeczą ludzką. Ale bredzić z mównicy sejmowej to umiejętność wybranych. Posłanka Krystyna Pawłowicz wiele razy dała się poznać jako pisowska retoryczna żyleta. W sprawie związków partnerskich postanowiła się jednak doszlifować. Wyszło na to, że ostrzenie języka stępia umysł.

To jej słowa: "zjawisko związków jednopłciowych jest sprzeczne z naturą, projekty są sprzeczne z konstytucją, zmierzają do jej obejścia, są szkodliwe, niesprawiedliwe, naruszają zasadę równości, prawo do intymności, ekshibicjonistycznie pozwalają obnosić w przestrzeni publicznej skłonności seksualne, czyli naruszają poczucie estetyki i moralności większości Polaków”. Na sali sejmowej w czasie dyskusji o wyzwaniach nowoczesnego państwa było ledwie kilka osób z 460, którym płacimy co miesiąc żeby byli łaskawi wpaść na Wiejską. To pokazuje nie tylko ich stosunek do państwa ale też do problemów, które wyraźnie ich przerastają. Cytuję słowa posłanki PiS, bo maski Pawłowicz włożyło w głosowaniu 46 posłów Platformy Obywatelskiej. Ich niezrozumiały strach sprawił, że wybory 2015 roku będą niezwykle intrygujące.

Ten akapit warto wydrukować i zabrać na głosowanie: Achinger Elżbieta, Adamczak Małgorzata, Arkit Tadeusz, Arndt Paweł, Biernacki Marek,  Bobowska Joanna, Borowiak Łukasz, Brzezinka Jacek, Budnik Jerzy, Cycoń Marian, Czerwiński Andrzej, Fabisiak Joanna, Gadowski Krzysztof, Gąsior-Marek Magdalena, Głogowski Tomasz, Godson John Abraham, Gowin Jarosław, Grad Mariusz, Gut-Mostowy Andrzej, Hoppe Teresa, Kaczor Roman, Kania Andrzej, Kosecki Roman Jacek, Kozdroń Jerzy, Koźlakiewicz Mirosław, Lamczyk Stanisław, Mężydło Antoni, Miodowicz Konstanty, Mroczek Czesław, Oświęcimski Konstanty, Pępek Małgorzata, Pietrzczyk Lucjan Marek, Plocke Kazimierz, Pluta Mirosław, Raczkowski Damian, Radziszewska Elżbieta, Raniewicz Grzegorz, Raś Ireneusz, Saługa Wojciech, Sibińska Krystyna, Siedlaczek Henryk, Staroń Lidia, Tomański Piotr, Tomczak Jacek, Ziemniak Wojciech, Żalek Jacek.

Od teraz „lista 46” powinna być w Polsce synonimem niedotrzymanych obietnic. Związki partnerskie to nie miała być zgoda na legalizację adopcji dzieci przez gejów. Związki partnerskie to nie miała być prawna akceptacja małżeństw osób tej samej płci. Związki partnerskie to nie miała być legalizacja dewiacji, jak to przedstawiało wielu. Związki partnerskie to miało być pozwolenie na normalność dla homo ale i heteryków, którzy bez ślubu chcą wiedzieć jak się czuje ich ranny partner, chcą zdecydować o jego pochówku, chcą go chronić w czasie  zeznań, chcą dziedziczyć po sobie jak po żonie lub mężu, wreszcie chcą się wspólne rozliczyć z fiskusem. Pięć strasznych rzeczy!

Ktoś, kto nie potrafi zatrzymać zmieniającego się świata, musi albo pokonać swoje uprzedzenia albo zmienić zawód.

Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN i TVN24

1/20/2013

Nowak: bądź aniołem, jak ja

Porozmawiajmy jak morderca z mordercą. Nie udawaj, Czytelniku, że to nie do ciebie. Obowiązkowe 50 km/h w mieście, jechałeś szybciej? Przecież mówię - morderca. Jak to - nie zabiłem?! Moralnie jesteś katem niewidzialnego pieszego. Nie miej pretensji do mojego języka - w narożnikach pełnych ciał naszych rzekomych ofiar rozstawił nas minister transportu. Sławomir Nowak (PO) wspiął się ostatnio na wyżyny hipokryzji i widać, że mu tam dobrze.

„Mam olbrzymią rzeszę tych, którzy mnie popierają ale ona jest na cmentarzach i nie zabierze już w tej sprawie głosu”, mówi Nowak w najnowszym tygodniku WPROST. Szkoda, chętnie bym skonfrontował ich opinie z jego propagandą. Czy zabiła ich prędkość? Przejście w niedozwolonym miejscu? Pijany kierowca? Źle odśnieżona droga? A może szli poboczem nieoznakowani? W każdej wypowiedzi Nowak stara się ostatnio pokazywać swój nowy anielski płaszcz. Ale jest niewiarygodny, bo uczepił się prędkości i zagłusza nią wiele innych obiektywnych przyczyn wypadków.

Statystyki mówiące o zabitych i rannych na drogach są ułomne, bo nie zawierają tak ważnych i decydujących informacji jak rodzaj trasy, pogoda, stan techniczny samochodu, umiejętności kierowcy, zachowanie innych uczestników ruchu, pora dnia, jakość nawierzchni, etc. Minister o tym nie wspomina, bo to propagandowo źle brzmi. Może sugerować, że stanowczość i surowość jego opinii jest nie tak stanowcza i surowa jakby chciał ją widzieć w telewizji. Trochę tak, jakby szeryf zdjął kapelusz, a tam łysina.

Rządowi idącemu na wojnę z drogowymi piratami pomyliła się kolejność. Najpierw zapisali w projekcie budżetu 1,5 mld wpływów z mandatów, a później ogłosili swoją wielka troskę o milczących zwolenników Nowaka z cmentarzy. Nikt rozsądny nie brnąłby w to. Ale oficjalna propaganda głosi: wszyscy ministrowie są za akcją „zero złotych z mandatów z fotoradarów”. Hipokryzja w najczystszej postaci! Te 1,5 mld to kwota identyczna do tej, jaką rząd uwolni w 2013 z Funduszu Pracy na walkę z potężnym bezrobociem. A więc nie mało, a więc ich brak będzie dla budżetu kłopotem. Jeśli skarbonki Nowak&Rostowski zawiodą, komu trzeba będzie zabrać?

To jest bardzo ważna wojna, bo Nowak nie działa sam - jako drogowy anioł ma błogosławieństwo szefa rządu. Panowie jednak źle zaczęli dyskusję. Nikt z przeciwników ratujących budżet państwa i gmin żółtych skrzynek nie jest zabójcą, który przekracza prędkość na dobrej trzypasmowej drodze, bo taki ma plan. Jeździmy szybciej, bo nie rozumiemy powodów, dla których ktoś nagle zabrania zabijać komary i stawia ograniczenie do 70. Wiadomo, owady nie znoszą większych prędkości, bo nie nadążają z ucieczką. Premier Tusk mówił przed wyborami o Kaczyńskim: „tylko facet bez prawa jazdy może wydawać pieniądze na fotoradary”. Dziś udowadnia, że tylko facet, który ma kierowcę może tanio zmienić zdanie.
 
Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN i TVN24

1/06/2013

Bondowie znad Wisły

Przerażenie miesza się we mnie z przejęciem. Przeczytałem notatki z sali sądowej procesu doktora Mirosława G. Prowadziła je dziennikarka, osoba, do której mam pełne zaufanie. To zeznania świadków. Ich lektura odbiera mowę ale pozwala zrozumieć, co miał na myśli sędzia Tuleya mówiąc o CBA z czasów pisowskich: „taktyka organów ścigania może budzić przerażenie; skojarzenia z przesłuchaniami w czasach stalinowskich”.

Sędzia mówił o Ziobrze i Kamińskim: „osoby piastujące najwyższe stanowiska w państwie stawiały zarzuty, nie znając materiału dowodowego". I wyraźnie wskazywał: "polityki karnej państwa nie można postawić ponad prawami i wolnościami obywateli". Nie rozgrzeszam doktora G., nie wszystkie zarzuty zostały obalone, dostał wyrok. Ale zachowanie służby specjalnej jakie wyłania się z zeznań świadków każe tę służbę otrzeźwić. Ziobro mówi dziś o „gorącej głowie” sędziego, a zapomina, że to on czerpał garściami z nagrań CBA, na których inni ludzie udawali zatrzymanych, żeby wszystko dobrze sprzedało się w TV.

W tej sprawie nikt świadkom nie wyrywał paznokci ani nikt ich nie podtapiał ale sędzia Tuleya mówi w TVN 24, że nie przesadził, że podtrzymuje swoje słowa. Nawiązuje do zaprotokołowanych zeznań jednego ze starszych świadków, któremu zeznania CBA w Alejach Ujazdowskich skojarzyły się z zeznaniami z czasów okupacji w Alei Szucha. Zapewne chodzi o L. K. 82 lata. Jak przeczytałem w dziennikarskich zapiskach to „człowiek przedwojenny - jak sam siebie nazwał, inżynier, akowiec, uczestnik Powstania Warszawskiego. Na salę sądową nie był w stanie wejść o własnych siłach. Wnosiła go wnuczka i straż sądowa. Nie pamięta gdzie był przesłuchiwany, wozili go w różne miejsca, "stracił orientację we własnym mieście". Agenci pokazywali mu nagrania w laptopie, ale on nic nie widział, bo ma uszkodzony po udarze nerw wzrokowy. Rozpłakał się w sądzie. W CBA, jak zeznał, grozili mu, że jak się nie przyzna, to zostanie zatrzymany na 48 godzin. "Straszyli mnie aresztem wydobywczym". Obiecali, że jak podpisze, że dał łapówkę, to go wypuszczą. "Nie wiedziałem czy ja jeszcze wrócę do domu".

Wszystko, co zeznali świadkowie zostało zaprotokołowane i jest w aktach sprawy. Jak choćby ten fragment zeznań świadka o inicjałach A.G, lat 67. W dziennikarskich zapiskach czytam: „zabrana z domu na przesłuchanie 10 lutego (dwa dni przed zatrzymaniem dr G.). Przesłuchiwana od 22 do 2 nad ranem. Bardzo się bała, "byłam przerażona”, zeznała. Twierdzi, że CBA wymusiło na niej zeznania. Mówili "wszyscy się przyznali, to pani też powinna", "jeśli panią zatrzymamy, to mąż zostanie w szpitalu sam". Zabronili jej mówić komukolwiek o przesłuchaniu. Mąż A.G. zmarł 14 lutego (dzień konferencji CBA). Po jego śmierci została zabrana do CBA na kolejne przesłuchanie - też w nocy”.

Wybrałem dwie historie, które wstrząsnęły mną najbardziej. Jest ich znacznie więcej - słychać w nich płacz dzieci i przerażenie dorosłych, są intymne pytania i państwowy podryw „dla dobra sprawy”. Ten felieton to nie stawanie w obronie sędziego, on sam odpowiada za swoje słowa. To pytanie o granice szaleństwa i wszechwładzy służb specjalnych. Ich możliwości lub ograniczenia powinny wynikać z prawa a nie nazwiska szefa.


Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN i TVN24