10/29/2010

Odnowa. Od nowa.

Mam alergię na słowo „pojednanie”. Ono pobrzmiewa w politycznych uszach od pół roku ale dawno nikt go tak nie wykoślawił. Już „zero” lub „nic” są bardziej wypełnione treścią. Są rzeczy, o których powinno się mówić jak najmniej, bo prawdziwego sensu nabierają w ciszy.

Po zabójstwie w Łodzi (nie mylić z „mordem łódzkim”, bo to nie druga „zbrodnia katyńska”) trwa licytacja na głębszą, szczerszą, prawdziwszą skruchę. Wychłostani politycy PiS odsłaniają plecy i udowadniają, że ich rany są głębsze, że jest wiele skutków ubocznych. Spoliczkowani politycy PO skarżą się, że zbankrutowali w gabinetach plastycznych, że ich usta są nie do odtworzenia. Chórem, jedni i drudzy, zanoszą błaganie - od miłości konkurenta wybaw nas, Panie. Teatr jak teatr. Od amatorów-aktorów nie wymaga się wiele, szczególnie kiedy nie widać tam jednego reżysera. Nie można wyciągać ręki do przeprosin z „ale” na ustach. Miłość odrzuca warunki wstępne - choćby się je wypowiadało w kościele.

Uciekając ostatnio od relacji z ogólnowiejskich zawodów w pluciu na odległość skupiłem się na pierwszym tomie „Dziennika” Sławomira Mrożka. Autor cofa nas do roku 1962 ale akurat sposobów na dogadanie się ząb czasu nie nadgryza. „Noc w nocnym lokalu, czyli czyściec. Oczyszczenie. Od nowa. Odnowa. (...) Powrót do normy. Zażegnanie niebezpieczeństwa zadufania się w sobie. (...) Jakże liryczny jest człowiek po wódce”.

Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN24