Zwykle o świcie Jarosław wita mnie czułym okrzykiem: Kuźniar, mój ty mistrzu miłości analnej. To jeden z widzów, który uznał, że wara wszystkim od PiS! Nie wolno złego słowa powiedzieć, nawet kiedy się należy. Dla widza Jarosława (nazwisko do wiadomości autora) liczy się jedynie ślepy uklęk przed prezesem. Ale to, zdaje się, inny rodzaj miłości.
Poseł Girzyński pewnie pluje sobie w brodę, bo jak to?! Jak to nie on jest na językach?! On, który chciał być oficjalnym kontrkandydatem prezesa Jarosława? On, który chciał złamać monopol na nieomylność. Kamikaze przed startem dostawali przynajmniej drobne upominki, wznosili toast czarką sakę, a on?! Przegrał z Poncyliuszem.
Poseł Poncyliusz po kongresie zasiadł do komputera i napisał co następuje: „kongres potwierdził schyłek. Dalej będą tylko seanse mocy i akademie ku czci. Szkoda PiS”. Ładne, odważne, w PiS nieznane. Ale Poncyliusz okazał się tchórzem, bo szybko wpis wykasował. Kropla, która drąży skałę szybko ginie pod ciężarem wody ale bez niej nie popłynie rzeka.
Problem PiS polega na tym, że nikt nie widzi obciachu w całokształcie. Wesołe z pozoru wezwania „zwyciężymy” brzmią jak marsz żałobny. Pełne marzeń wystąpienie prezesa o milionach na plażach Egiptu jest niewiarygodne, bo każdego dnia Polacy leżą tam pokotem i często wstyd się do nich przyznać.
Problem PiS polega na tym, że głos rozsądku brzmi tam jak Poncyliusz po weekendowej kastracji.
Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN24