Znęcanie się nad debatą nie ma już sensu. Im ciszej nad tą urną, tym lepiej. Niech rozsypią prochy w sobotę i będzie po sprawie. Kopanie leżącego nigdy nie jest humanitarne. Szczególnie, że polska polityka zna jeszcze nudniejsze wydarzenia - prezes PiS mówiący w słoneczną sobotę o Steinbach, premier Tusk na weekendowych urodzinach Uniwersytetu Gdańskiego albo prezydent Kaczyński na dożynkach.
Problem polskiej polityki polega na marności tematów. Wszystkim się wydaje, że obywateli trzeba czymś zająć. Najlepiej przez całą dobę. Nie dać się rozkojarzyć, do toalety wyjść na moment. Trzeba mówić, wnioskować, podkreślać choćby o tym, że oddychamy. Oto ja poseł X z partii Y lubię sobie czasem nieskrępowanie nabrać powietrza, dlatego zapraszam na konferencję prasową w barze tlenowym w podziemiach ratusza we Wrocławiu.
I czworonogi stają na tylnych kończynach - notował wśród „Myśli nieuczesanych” Lec - czego się nie robi dla żarcia i ze strachu. Nie jest w porządku wobec zdrowego rozsądku puszczać do ludzi oko zbyt ostentacyjnie. Owszem są masochiści, którzy lubią być oszukiwani, ale weźmy ich w nawias. Margines nie może być tekstem głównym. Nasza polityka zamyka się ostatnio w tytułach: „Mucha to nie Sharon Stone”, „Gosiewski ogłasza kryzys tożsamości narodowej”, „To ja jestem kandydatem SLD - mówi Szmajdziński”.
Trzęsienia ziemi z tego nie będzie. Sprawy, które przez polityków i media są nam wpychane w brzuch jako zmieniające nasz indywidualny świat znaczą tyle, co nic. Wszyscy kończymy jak na rysunku Andrzeja Mleczki: w pokoju wisielca gra telewizor; spiker mówi: mamy nadzieję, że nasza dyskusja pozwoliła rozstrzygnąć kilka podstawowych problemów.
Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN24