2/03/2010

Phil Kaczyński

Wszyscy są zaskoczeni. Albo zaskoczonych udają. Że Donald Tusk jednak nie lubi żyrandoli. Osobiście byłem przekonany, że facet po przejściach i z polityczną przeszłością powalczy ze zwycięzcą sprzed pięciu lat. Rewanże ludzka rzecz, szczególnie, że tym razem nie powinno być wstydu. Premier zdecydował inaczej, bo albo wie coś, o czym nie wiemy my, albo rzeczywiście prezydent jak malowany to nie jest coś, co go kręci.

Wszystko, co lśni i błyszczy jest brzydkie. Szczególnie lśniący i błyskotliwi mężczyźni. Znalazłem to zdanie w kuriozalnej książce Mario Vargasa Llosy, „Pochwała macochy”. Czytałem zerkając co chwilę na migający ale milczący telewizor (wolę nie przegapić swojego dyżuru). I nagle, co za szczęście! Jarosław Kaczyński odzyskuje głos. Zdradza, że decyzja Tuska o niekandydowaniu jest wyraźnie związana z „wynikami pewnych badań”, które on zna. Brawo Watsonie!

Nikt nie pyta o szczegóły, bo wszyscy już na tyle znamy prezesa, żeby nie oczekiwać dowodów. To badania "zupełnie innego rodzaju, nieporównanie głębsze i nieporównanie bardziej wiarygodne niż podawane doraźnie wyniki", ciągnął dalej. Panie prezesie melduję zrozumienie aluzji: badania niekorzystne dla PO, wyśmienite dla PiS. Tym bardziej nie rozumiem dlaczego prezes chowa je dla siebie.

Nawet świstak był mniej skryty. Siedemnaście tysięcy ludzi na dziewięciostopniowym mrozie czekało na jego badania na temat zimy. Ponoć jeszcze sześć tygodni mrozu i śniegu. Mimo takich prognoz Phil budzi sympatię. Może dlatego, że inaczej od prezesa ufa własnemu cieniowi a nie własnej wielkości.

Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN24