11/24/2009

Plujka polska



To musi bardzo boleć. Jest wprawdzie ciepło ale on ma tak głębokie pęknięcia w piętach, że na pewno cierpi. Można by w nich z powodzeniem ukryć połowę żyletki. Nawet by się nie wzdrygnął, przez miesiące swojego kloszardziego życia musiał się nauczyć jak nieodczuwać. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie w paryskim metrze. W pasażerskiej masie, która zwleka wieczorem swoje spocone ciała do domu, on wyróżniał się zapachem.

Wysiedliśmy na tej samej końcowej stacji. Zwróciłem uwagę na jego stopy, bo choć kończy się listopad on miał na sobie zwykłe japonki. Zniszczone i brudne jak on cały. Miał nie więcej niż siedemnaście lat. Wysoki, z bardzo białą skórą pełną czerwonych kropek, jakby od syfu, w którym żyje dostał uczulenia. Bujne rudawe włosy ułożone nieświadomie na Blechacza już dawno prosiły o wodę. Przydługie czarne dżinsy naciągał na stopy jak bezpalczaste rękawiczki. Ale po kilku krokach znów szorował gołą piętą chodnik.

Nie poświęciłbym mu więcej uwagi niż innym skrajnie zaniedbanym kloszardom z metra gdyby nie wiek. To był chłopiec. W przeciwieństwie do starszych kolegów, którzy przesypiają dzień na mniej eksponowanych stacjach w mieście Sarkozy’ego, on dokądś szedł. Jakby miał cel. Z reklamówką pod ręką zdecydowanym krokiem kierował się do sortie. Pomyślałem, może mają tu w Paryżu swoją doktor Judymową. U nas wystawiła bezdomnym bezprawnie ponad dwa tysiące w pełni refundowanych recept.

Pani Ilona, której groziło więzienie za pomoc takim zagubionym ludziom opowiadała mi w tvn24, że zapomniała się w tym swoim wolontariacie. Musiała wybierać albo oni albo córka. Dziecko nie wytrzymało wizyt „pacjentów” mamy, wyprowadziło się. Pani doktor opowiadała o tym z bólem. Nie odważyłem się zacytować jej na koniec rozmowy maili kilku widzów - „złodziejka”.