Mądre rzeczy giną najszybciej. Szczególnie współcześnie, kiedy wywrzeć wrażenie jest coraz trudniej, bo wydaje się nam, że człowiek każdą potworność już widział. Patrząc na zdjęcia z Japonii przypomniałem sobie poruszający ale zagłuszony kolorową wrzawą tekst Wojciecha Jagielskiego w „Dużym Formacie”. „Bractwo Pif-Paf” to jest opowieść dedykowana fotoreporterowi Krzysztofowi Millerowi, który od jesieni leczy się w szpitalu ze skutków stresu bojowego.
Każdy z fotoreporterów zna słowa Roberta Capy, że "jeśli twoje zdjęcie nie jest wystarczająco dobre, znaczy to tylko, że nie podszedłeś wystarczająco blisko". I każdy z fotoreporterów zna własne pytanie: czy, do cholery, warto? Pamiętam rozmowę z moim najbardziej wymagającym szefem, Piotrem Kaczkowskim. „Jeśli nie dotkniesz, nie masz prawa być pewnym tego, co mówisz”. „Jak blisko się podchodzi? Każdy ma tę granicę w sobie” - mówi w DF Krzysztof Miller. „Zrobiłem kiedyś fotografię amerykańskiego żołnierza rozbrajającego minę. Podejść bliżej już nie mogłem, bo musiałbym na tej minie stanąć”.
Północno-wschodnia Japonia dziś to wielki cmentarz. Ale nie ma na nim lamentów. Panikę zastępuje buddyjska wiara w nowe życie. Widzimy wielkie statki, które fala tsunami wyrzuciła na ląd, widzimy duże łodzie na dachach domów, patrzymy na Japończyków tulących się do siebie w białych papierowych maskach, słyszymy o tysiącach ciał wyrzuconych na brzeg. Ale nie widzimy ich twarzy. Nie trzeba, i bez tego wiemy jak to boli. Peter Andrews z bractwa Pif-Paf mówi w DF: „jedynymi, z którymi się rozumiałem, byli inni fotoreporterzy, których spotykałem na wojnach. Jak o tym opowiadać komuś, kto niczego podobnego nie przeżył, a najwyżej oglądał w kinie?”.
Wojciech Jagielski opisuje jak fotoreporterom pracującym w tak katastroficznych warunkach rozpadają się rodziny, jak oni sami rozpadają się na cząstki nie do pozbierania. Jak bez pomocy przyjaciół nie idą dalej. Jeśli w ogóle wrócą żywi ze swojej wyprawy. Wracam do tej historii teraz, bo w Japonii mnóstwo młodych ludzi zostaje reporterami. Z dnia na dzień zamiast opowiadać o lekarskich eksperymentach mówią o wszechobecnej śmierci. Czerwony Krzyż ogłosił wprost: to sceny z piekła rodem; makabryczne żniwo tsunami powoduje, że dotychczasowa liczba ofiar – 10 tys. może być znacznie niedoszacowana.
Pytanie, które powinien sobie postawić każdy, kto nagle z lekarza staje się dziennikarzem, nie powinno brzmieć jak blisko podejść ale po co? Dla ludzi bez wyobraźni nie warto robić zdjęć.
Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN i TVN24
Każdy z fotoreporterów zna słowa Roberta Capy, że "jeśli twoje zdjęcie nie jest wystarczająco dobre, znaczy to tylko, że nie podszedłeś wystarczająco blisko". I każdy z fotoreporterów zna własne pytanie: czy, do cholery, warto? Pamiętam rozmowę z moim najbardziej wymagającym szefem, Piotrem Kaczkowskim. „Jeśli nie dotkniesz, nie masz prawa być pewnym tego, co mówisz”. „Jak blisko się podchodzi? Każdy ma tę granicę w sobie” - mówi w DF Krzysztof Miller. „Zrobiłem kiedyś fotografię amerykańskiego żołnierza rozbrajającego minę. Podejść bliżej już nie mogłem, bo musiałbym na tej minie stanąć”.
Północno-wschodnia Japonia dziś to wielki cmentarz. Ale nie ma na nim lamentów. Panikę zastępuje buddyjska wiara w nowe życie. Widzimy wielkie statki, które fala tsunami wyrzuciła na ląd, widzimy duże łodzie na dachach domów, patrzymy na Japończyków tulących się do siebie w białych papierowych maskach, słyszymy o tysiącach ciał wyrzuconych na brzeg. Ale nie widzimy ich twarzy. Nie trzeba, i bez tego wiemy jak to boli. Peter Andrews z bractwa Pif-Paf mówi w DF: „jedynymi, z którymi się rozumiałem, byli inni fotoreporterzy, których spotykałem na wojnach. Jak o tym opowiadać komuś, kto niczego podobnego nie przeżył, a najwyżej oglądał w kinie?”.
Wojciech Jagielski opisuje jak fotoreporterom pracującym w tak katastroficznych warunkach rozpadają się rodziny, jak oni sami rozpadają się na cząstki nie do pozbierania. Jak bez pomocy przyjaciół nie idą dalej. Jeśli w ogóle wrócą żywi ze swojej wyprawy. Wracam do tej historii teraz, bo w Japonii mnóstwo młodych ludzi zostaje reporterami. Z dnia na dzień zamiast opowiadać o lekarskich eksperymentach mówią o wszechobecnej śmierci. Czerwony Krzyż ogłosił wprost: to sceny z piekła rodem; makabryczne żniwo tsunami powoduje, że dotychczasowa liczba ofiar – 10 tys. może być znacznie niedoszacowana.
Pytanie, które powinien sobie postawić każdy, kto nagle z lekarza staje się dziennikarzem, nie powinno brzmieć jak blisko podejść ale po co? Dla ludzi bez wyobraźni nie warto robić zdjęć.
Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN i TVN24