11/08/2012

Gra w klasy

Apel reżysera: „jeżeli znasz kogoś, kto nie zamierza iść na wybory, ale mógłby zmienić zdanie gdybym do niego zadzwonił albo napisał SMS - wyślij mi jego numer na 810-522-8398”. Takiego tweeta przeczytałem w dniu amerykańskich wyborów na profilu Michael’a Moore’a, laureata Oscara i Złotej Palmy w Cannes. Wykonał 5000 połączeń i przeprosił, że nie zdąży więcej. Wszystko, żeby tylko Obama nie przegrał. Przesłanie Moore’a po wygranej brzmiało zasadniczo: to jest Ameryka, nasz wybór, światu wara od tego!

Moore nienawidzi republikanów, co w swoich filmach wyraźnie pokazywał robiąc idiotę z George’a Busha. Ale kiedy przegrali nie poniewierał nimi. Kampania generalnie była bardzo ostra, nasz trotyl przy ich reklamach to jak mąka zamiast kokainy. Kiedy jednak doszło do rozstrzygnięcia były słowa zgody, jad nie wyciekł ani kroplą. „Zadzwoniłem do prezydenta, by mu pogratulować wygranych wyborów, także jego sztabowi, żonie i córkom. Nasz kraj znajduje się w krytycznym momencie. Apeluję o zaprzestanie wewnętrznych sporów, kłótni i podziałów. Pozostaje mi tylko szczerze modlić się za prezydenta i nasz naród. Boże błogosław Amerykę” - to Mitt Romney w mowie pożegnalnej.

Po naszych nagłych wyborach prezydenckich w 2010 roku serdeczności zawierały się w zdaniu: „muszę zacząć od tego, czego wymaga dobry zwyczaj - gratuluję zwycięzcy”. Później było coraz bardziej kaczyńsko: "po sprawie krzyża nie uważam pana Komorowskiego za partnera do rozmowy”. Było tłumaczenie przegranej farmakologią: „byłem w takim stanie, że - uczciwie mówiąc - to za mnie wymyślano kampanię. (...) Musiałem brać bardzo silne leki uspokajające, co też miało swoje skutki”. Nie wątpię, że tak było ale różnica klas już nie do nadgonienia, nawet po leczniczej dawce marihuany.

Może kiedyś okaże się, że i te słowa prezesa - „zamordowanie 96 osób to niesłychana zbrodnia” - wypowiedziane były rano, kiedy jabłka wciąż fermentowały w jego żołądku. Dziś jednak, oceniając język polityki, trudno Kaczyńskiego rozgrzeszyć. Profesor Zbigniew Brzeziński zauważa na polskiej scenie politycznej osoby, które „świadomie, albo podświadomie - bo są chore - dzielą społeczność i podważają wiarygodność państwa i rządu. To jest wstrętne”, mówi. Uderz w stół i pisowczycy już poniewierają profesorem za tę szczerość. Przyzwyczajeni przez chicagowską Polonię do noszenia na rękach, dławią się ze złości kiedy za oceanem znajdzie się odmieniec ze zdrowym rozsądkiem.


Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN i TVN24