Kopanie się z koniem nie ma sensu. Ale co dzisiaj ma? „Trwają prace na serwerze; zapraszamy później“. Taki komunikat ktoś zawiesił na oficjalniej stronie Doroty Świeniewicz. Wiemy – skończyła karierę, bo banda wariatów pod płaszczykiem internetowej anonimowości zaszczuła ją na śmierć. Sportową. Wiemy, ale czy ktokolwiek wyciągnął wnioski?
Każdy zawód, w którym człowiek jest w kontakcie z człowiekiem to stres. Ale mechanika samochodowego może opieprzyć najwyżej kilku klientów jednego dnia. Nic strasznego. Niestety scena – boisko, parkiet, eter, wizja, sala kinowa – ma w sobie coś z wyroku sądowego. W jednej chwili można być uniewinnionym wobec milionów i skazanym wobec tej samej rzeszy ludzi. Są surowsi od sędziów, bo nie pozwalają na mowy końcowe.
Kiedy redaktor Jacek Żakowski zaapelował do szefów największych portali o porozumienie w sprawie walki z chamstwem usłyszał, że cenzura to przeszłość. Kiedy ja zablokowałem na swojej stronie możliwość komentowania tekstów dowiedziałem się, żem narcyz, który nie lubi słów krytyki. Powinien być ktoś – uważam – kto pilnuje poziomu. W imieniu rozsądnej większości internautów.
Dorota Świeniewicz napisała, że „nie miała pretensji do fachowej krytyki, ale maniakalne atakowanie jej musiało w końcu przynieść skutki“. Albo fora internetowe dojrzeją albo rozkwitną poradnie zdrowia psychicznego.
Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN24