Był taki czas. Kiedy politycznych kanap nie mieścił żaden sklep meblowy. Żeby się wystawić na oczy ewentualnych kupców kanapowcy okupowali Sejm. W każdy weekend walili w mur obywatelskiej świadomości. A nuż, w dniach bez wydarzeń, pokażą. Mają godnego następcę.
Trudno wieść szczęśliwe życie pasterza wśród tych baranów. To nie moje, to Leca. Prezes Kaczyński zachowuje się i prezentuje jak zawiedziony prorok, którego nikt nie słucha. Dzień w dzień (kto wie, czy za chwilę nie będzie wypełniał sobą połówek, a następnie ćwiartek dnia) zwołuje dziennikarzy: „w mojej głowie zrodziła się myśl, posłuchajcie“.
Cały spięty, stojąc na tle granatowego sukna, z rękoma wyprostowanymi jak struny gitary i lekko błądzącym wzrokiem prezes Kaczyński kreuje się na człowieka renesansu – nic, co ludzkie nie jest mi obce: gospodarka, eutanazja, wojsko. Staje się przez to niewiarygodny. Kto liznął wszystkiego, nie zna się na niczym.
Ktoś powie – prezes nadrabia osobowością. Musi ją silnie skrywać. Może gdyby zaczął gotować rano w telewizji, komentować mecze w radiu, odpowiadać na listy w kobiecej prasie… koniecznie cyklicznie. Żeby nie dać o sobie zapomnieć.
Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN24