6/07/2013

Od trzech lat w podróży

Dostałem po głowie reklamą książki z podróży. „Wyprawa bez planu, kolejne miejsca zależą od ofert, które autor dostanie na Twitterze. Decyzja o kierunku wyjazdu musi zapaść nie wcześniej niż trzy dni przed. Wyprawa będzie skończona jeśli w ciągu 48 h nie wpłynie żadna oferta”. Podjął się tego Paul Smith i sprowokowany przez Internet dotarł na koniec świata. Kiedy zazdrość próbowała mi zabrać radość z mojej kanadyjskiej wyprawy spotkałem jego.

Niewielki dom zbudowany na pickupie Forda F 350 przyciągnął moja uwagę napisem: „driving overland: Africa, Asia, Australia, America, Europe. Piękne połączenie, pomyślałem, nie wierząc, że to się da zrobić za jednym razem. Da. A właściwie daje, bo podróż tego pokornego sześćdziesięciolatka jeszcze się nie kończy. Spotkaliśmy się na campingu założonym na zielonych wzgórzach Cavendish, na Prince Edward Island. Przepiękne miejsce na finał każdej wyprawy. Soczysta zieleń połączona z intensywną czerwienią ziemi i skał. Osiemnastowieczne małe porty, z których od pokoleń rybacy dają bogatemu światu homary. Prosto, skromnie, często biednie, ale z dumą, radością i pokorą.

Patrzę na niewielki kolorowy podnóżek, którym wchodzi na pokład domu. Wygląda jak dziecięca zabawka porzucona przy niedbale zaparkowanym aucie. Jakby manifestował, że on tu jest tylko na chwilę. Odsypia ostatnie kanadyjskie kilometry. Cieszę się, że nie zniknął przed śniadaniem, bo mam ochotę na więcej historii z jego trzyletniej wyprawy. Jest Australijczykiem. Tam się zaokrętował na prom płynący do Wielkiej Brytanii. W Europie był w ośmiu miejscach, także w Polsce, ale nie był zbyt wylewny w swoim opisie. W rozmarzenie wpadał mówiąc o podróży po USA, Meksyku, Gwatemali, Belize. W jego siwiźnie jest więcej kapitana statku niż kierowcy campera. Mówi spokojnie ale jest stanowczy. Kiedy wspomniałem, że teraz w Meksyku ludzie bez głów znajdowani są już nie tylko na na narkotykowej prowincji, ale i pod hotelami w Acapulco machnął ręką. „Czuliśmy się tam bezpiecznie”, rzucił szybko. To „we” jest zastanawiające. W czasie rozmowy sugerował, albo ja takie odniosłem wrażenie, że nie jedzie sam. Ale długo nie widziałem nikogo poza nim. Do czasu kiedy brak prądu do suszarki wyciągnął z auta jego kobietę. Takie miejsca jak ten nasz camping, gdzie jest woda, prąd i toaleta odwiedzają raz w tygodniu, żeby „wziąć dobry prysznic”.  I tak od trzech lat.

Krzyk szalonego podróżniczego wyzwania z Twittera i dystans do wrzasku świata u samotników z Australii pociągają mnie w równym stopniu. Trzeba tylko umieć znaleźć proporcje. Bardzo pomaga w tym kraj, do którego człowiek dotrze. Kanada uspokaja swoimi przestrzeniami. Zwalnia myśli i sprowadza na ziemię pragnienia już przy określaniu czasu podróży. „Zajmie ci to dwa dni”, usłyszysz pytając o drogę, a nie „masz przed sobą 1800 km”. To kraj, który nie przeszkadza. Pozwala żyć po swojemu. Kraj ludzi, którzy zamiast wysyłać cię do diabła szczerze pytają jak się masz. Gowin powiedziałby z kpiną „kraj ciepłej wody w kranie”. To prawda, ani grama talibanu. 

Kanada to kilka krajów w jednym. Jedno jest niezmienne: szacunek dla ciszy