1/08/2008

2008

Do grudnia trzeba mieć siłę. I podejście. Tylu życzeń w jednym miesiącu nie dostajemy nigdy. A z nimi nadzieję, że choć część się spełni. A jak nie? Czy winni będą ukarani? Gdzie reklamować? Czy wypada mieć pretensje do życzących nam cudów?

Szczęśliwie wkrótce po północy zasnąłem. Nie wiem jak bawiły się Wrocław, Kraków, Warszawa. Nie wiem czego życzyli sobie Polacy, bo do Polski miałem sto kilometrów. Nie wiem czy ta noc różniła się czymkolwiek od poprzednich. Pewnie nie, bo czym jest podmiana Urszuli na Shakin‘ Stevensa? Niczym.

Nowy rok też (narazie?) nie różni się od starego. Marcinkiewicz – mówi Naród w sondażu – to mąż stanu. Głupota ankieterów nie chce być mniejsza. Prezes Kaczyński żali się w wywiadzie, że bał się podsłuchów. Fobie szefa, mimo upływu lat, niezmienne. Premier Tusk wciąż różowy i nieskażony decyzjami. Pierwszą nowością jest żenujący lament dziennikarzy, że rząd nie chciał im powiedzieć co robi przed południem we wtorek.

Wracałem ze Słowacji drogą przez Korbielów. Piątek, wczesne popołudnie. Wszyscy – wydaje się – w pracy, ale za Żywcem korek. Sznur aut taki, że można wysiąść na papierosa. Oczywiście, że się człowiek zakurza. Bardzo. Dużą krajową drogę blokuję zalkoholizowany mężczyzna z wózkiem pełnym złomu. Już mnie szlag nie trafia. Szukam jego adresu docelowego. Wydaje mi się, że dalej nie można, ale niczego nie ma. Wciąż szukam. I tak przez pięć kilometrów…