We wtorkowy poranek premier przegrał wybory. „Miło patrzeć jak się sypie reżim“ – napisał do mnie kolega, bardziej niż skrajny wielbiciel PiS. Odpisałem, że skutki działania prawdziwego reżimu dostrzeże w lustrze ale jest sporo racji w tych uwagach o końcu. Dymisja była prezentem dla braci Kaczyńskich, a nagrodzić politycznych wrogów to jak popełnić polityczne seppuku.
Gniew premiera rozkręcał się cały wtorek. Kiedy słuchał urzędników resortu sprawiedliwości i dyrektora więzienia w Płocku, kiedy widział niepokorną minę ministra Ćwiąkalskiego w „Kropce nad i“ u Moniki Olejnik i usłyszał jego nieskruszony głos w radiu następnego ranka. Aż wybuchł. Rozmiary eksplozji szefa rządu były zbyt duże. Brak refleksji i wstydu – to jest najcięższy grzech ministra Ćwiąkalskiego, ale za to się jeszcze nie powinno zwalniać.
Zasłużenie stracili zajęcie wiceszef resortu, szef służby więziennej, dyrektor więzienia. Dlaczego premier nie poniósł konsekwencji za całoponiedziałkowe milczenie? Kiedy skutecznie używała sobie opozycja, kiedy prezydent zmieniał skład rządu premiera nie było. To większy błąd niż pycha niższych urzędników. Wystarczył dywanik dla ministra Ćwiąkalskiego i wspomniane już dymisje 24 godziny przed faktyczną egzekucją.
Wyraźnie widać, że PiS i Kancelaria Prezydenta nabierają rozpędu. Jacek Kurski – jak nie on – nie kłamie mówiąc, że jego partia się pozbierała po przegranych wyborach i rusza do ataku. Są cyniczni i do bólu skuteczni. Ot, politycy. A rząd stoi na mrozie z rozdziawioną buzią. Zapalenie płuc murowane.
Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN24