Dziwny konkurs. Nie wiem co jest do wygrania ale wiem, że ruszył. Zabawa – jakby powiedzieli uczestnicy, bo oni lubią zaznaczać, że są osobnym światem – jest elitarna. Trzeba fajnie skrytykować rząd. Kto się wykaże będzie królem hipokryzji.
Nie trzeba szukać daleko. W dwóch głównych telewizyjnych programach publicystycznych tego kraju trójka najlepszych dziennikarzy pastwi się nad nową polityczną rzeczywistością. Tym, co rządowi nie wychodzi wcale albo wychodzi marnie.
Redaktor Lis i nadredaktor Urbański maglowali – za przeproszeniem publicznie – posłankę Katarasińską. Abstrahując od przewin PO wobec ustawy medialnej, nie zauważyłem, żeby Tomasz Lis przypomniał widziom jak oceniał TVP pod rządami znajomego prezydenta, zanim do niej trafił. Ale może krępował go jeden z gości.
W TVN Andrzej Morozowski i Tomasz Sekielski wzięli się za bary z rzekomym brakiem poczucia humoru w rządzie. Powód? Pracę stracił lokalny urzędnik kultury, bo ponoć zaśpiewał piosenkę niemiłą premierowi. Nie mówię, że trzeba kochać rząd, bo nic nie robi ale trzeba znać umiar. I wagę problemów. Wtedy i dziś.
Absurdalne jest oburzenie, że ABW przeszukała dziennikarzy TVP, którzy znaleźli się na planie akcji. Gdyby Agencja poprosiła ich o wyręczenie w części „filmowej“ dochodzenia, bo taniej – w końcu i tu i tam publiczna kasa – to czy byłaby powszechna zgoda? Albo napiętnowanie żony premiera, że zażartowała z dziennikarza, który potrzebował torebki chorobowej na wysokościach w Peru. Żurnalista, do cholery, to nie jest święta krowa. No chyba, że koledzy byliby bardziej wyrozumiali dla żony Jarosława Kaczyńskiego.
Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN24