Załóżmy, że jest ich czworo. Dziewięć i pół miliona obywateli ma do dyspozycji jeden autorytet. Celowo nie piszę: może słuchać mądrej osoby, bo w Polsce ze słuchaniem mądrzejszych od siebie słabo. A i ze zdefiniowaniem autorytetu kiepsko. Chyba, że ktoś woli posłuch.
Wtedy działa jak kukiełka w teatrze lalek. Z tą różnicą, że nie jest niemy. Ma głos, choć nie swój – odtworzony. Mówi, śpiewa, buczy, krzyczy, wali w pulpit tak, jak mu organizator happeningu nakazał. Kończy się żałośnie, bo suma marnych poziomów (szefa i klakierów) siłą matematyki nie może dać czegoś mądrzejszego niż było u zarania.
Lustro jest dla wyżej opisanej gawiedzi gadżetem nieznanym. To dlatego warto im przypominać zawołanie profesora Władysława Bartoszewskiego: o co wyjesz, wyjcu? Szczególnie, że za chwilę o związkach zawodowych znów mają mówić „związkowcy“ na miarę Jarosława Kaczyńskiego.
Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN24