Kraj bez bohaterów to kraj marny. Kraj bez autorytetów to jedynie scenografia. W takim niby-państwie trudno prosić o szacunek dla ważnych postaci, bo to wołanie na puszczy. Szczególnie, kiedy można je policzyć na palcach jednej ręki.
Ale sytuacja w Polsce – przyzwyczaili nas do tego Bracia – wciąż do normalności dorasta. I choć czasy ich jedynowładzy połowicznie minęły swąd spalenizny czuć nadal. Na stosie Braci mieli spłonąć między innymi Władysław Bartoszewski i Lech Wałęsa. Profesora, więźnia Auschwitz, dziś już nikt i nic nie jest w stanie sponiewierać. Nawet najwyższy (!) urzędnik w państwie.
Były prezydent jest w gorszej sytuacji. Mentalni słudzy Braci zrobią wszystko, żeby – zgodnie z wolą Wodzów – zrównać Wałęsę z chodnikiem. Mam tyle lat, że muszę komuś uwierzyć na słowo. Im dłużej słucham Lecha Wałęsy, tym mniej rozumiem, ale jeszcze słabiej przekonują mnie Gontarczyk z Cenckiewiczem. Mam wrażenie, że im nie chodzi o prawdę – za zgodą szefa IPN zapalają jedynie zimny ogień.
Obecny prezydent nie mógł nie skorzystać z okazji, żeby wydać wyrok: Bolek to Wałęsa. Mnie nie zaskoczył (to jego największy wróg) raczej zażenował, bo na takim stanowisku słowa waży się dłużej. Także te o związkowcach Sierpnia 80, którzy według prezydenta Kaczyńskiego nie wiedzieli co czynią i byli sterowani przez SB.
Mam wrażenie, że szef mojego kraju startuje w konkursie na antybohatera narodowego. W tym wyścigu palemki pierwszeństwa nie odbierze mu nikt.
Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN24