Nie wiem co ze mną będzie. Oszaleję, znormalnieję, nie zmienię się ani na jotę? Nie wiem co będzie. Nauczę się tańczyć, ogolę głowę, wyjadę z kraju? Nie wiem co będzie. Zapuszczę wąsy, obwieszę się złotem, odejdę z młodszą kobietą? Nie wiem co będzie kiedy skończę 60 lat. Byle bym na siłę nie chciał być dowcipny.
Późny zimowy wieczór. Do ginącej w półmroku żoliborskiej willi wraca zmęczony prezes Kalwiński. Zamyka za sobą drzwi, otrzepuje buty, zdejmuje czarną zadaszoną czapkę. Odgłos wrzucanych do koszyka kluczy budzi mamę Ludwikę, która zasnęła przed telewizorem. – Przepraszam, oglądałaś? – pyta ściszonym głosem prezes. Mama, dotąd sceptycznie nastawiona do przemiany syna, jest wniebowzięta. – Dygresji o światłach nad Słowacją nie zrozumiałam, ale żarty o Gabonie i Marsjanach wyborne. Jak nie z ciebie. – I jeszcze to konto!
Zasnął szczęśliwy. Zdanie mamy jest najważniejsze. Od 60 lat. Pochrapywał na piętrze. Ludwika zajrzała do niego na chwilę. Zanim zdmuchnęła kawową świeczkę stojącą na komodzie z ikei przysiadała na skraju łóżka. – Ale jak się zrobi cieplej nie zakładaj proszę tej hawajskiej koszuli, którą wylicytowałeś na allegro.
Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN24