Był taki czas. Kiedy politycznych kanap nie mieścił żaden sklep meblowy. Żeby się wystawić na oczy ewentualnych kupców kanapowcy okupowali Sejm. W każdy weekend walili w mur obywatelskiej świadomości. A nuż, w dniach bez wydarzeń, pokażą. Mają godnego następcę.
Trudno wieść szczęśliwe życie pasterza wśród tych baranów. To nie moje, to Leca. Prezes Kaczyński zachowuje się i prezentuje jak zawiedziony prorok, którego nikt nie słucha. Dzień w dzień (kto wie, czy za chwilę nie będzie wypełniał sobą połówek, a następnie ćwiartek dnia) zwołuje dziennikarzy: „w mojej głowie zrodziła się myśl, posłuchajcie“.
Cały spięty, stojąc na tle granatowego sukna, z rękoma wyprostowanymi jak struny gitary i lekko błądzącym wzrokiem prezes Kaczyński kreuje się na człowieka renesansu – nic, co ludzkie nie jest mi obce: gospodarka, eutanazja, wojsko. Staje się przez to niewiarygodny. Kto liznął wszystkiego, nie zna się na niczym.
Ktoś powie – prezes nadrabia osobowością. Musi ją silnie skrywać. Może gdyby zaczął gotować rano w telewizji, komentować mecze w radiu, odpowiadać na listy w kobiecej prasie… koniecznie cyklicznie. Żeby nie dać o sobie zapomnieć.
Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN24
3/24/2009
3/23/2009
Słowa?
3/17/2009
Sass Pordoi, 03.2009
3/12/2009
Dolomity, 03.2009
3/03/2009
60 lat i bzik
Nie wiem co ze mną będzie. Oszaleję, znormalnieję, nie zmienię się ani na jotę? Nie wiem co będzie. Nauczę się tańczyć, ogolę głowę, wyjadę z kraju? Nie wiem co będzie. Zapuszczę wąsy, obwieszę się złotem, odejdę z młodszą kobietą? Nie wiem co będzie kiedy skończę 60 lat. Byle bym na siłę nie chciał być dowcipny.
Późny zimowy wieczór. Do ginącej w półmroku żoliborskiej willi wraca zmęczony prezes Kalwiński. Zamyka za sobą drzwi, otrzepuje buty, zdejmuje czarną zadaszoną czapkę. Odgłos wrzucanych do koszyka kluczy budzi mamę Ludwikę, która zasnęła przed telewizorem. – Przepraszam, oglądałaś? – pyta ściszonym głosem prezes. Mama, dotąd sceptycznie nastawiona do przemiany syna, jest wniebowzięta. – Dygresji o światłach nad Słowacją nie zrozumiałam, ale żarty o Gabonie i Marsjanach wyborne. Jak nie z ciebie. – I jeszcze to konto!
Zasnął szczęśliwy. Zdanie mamy jest najważniejsze. Od 60 lat. Pochrapywał na piętrze. Ludwika zajrzała do niego na chwilę. Zanim zdmuchnęła kawową świeczkę stojącą na komodzie z ikei przysiadała na skraju łóżka. – Ale jak się zrobi cieplej nie zakładaj proszę tej hawajskiej koszuli, którą wylicytowałeś na allegro.
Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN24
Późny zimowy wieczór. Do ginącej w półmroku żoliborskiej willi wraca zmęczony prezes Kalwiński. Zamyka za sobą drzwi, otrzepuje buty, zdejmuje czarną zadaszoną czapkę. Odgłos wrzucanych do koszyka kluczy budzi mamę Ludwikę, która zasnęła przed telewizorem. – Przepraszam, oglądałaś? – pyta ściszonym głosem prezes. Mama, dotąd sceptycznie nastawiona do przemiany syna, jest wniebowzięta. – Dygresji o światłach nad Słowacją nie zrozumiałam, ale żarty o Gabonie i Marsjanach wyborne. Jak nie z ciebie. – I jeszcze to konto!
Zasnął szczęśliwy. Zdanie mamy jest najważniejsze. Od 60 lat. Pochrapywał na piętrze. Ludwika zajrzała do niego na chwilę. Zanim zdmuchnęła kawową świeczkę stojącą na komodzie z ikei przysiadała na skraju łóżka. – Ale jak się zrobi cieplej nie zakładaj proszę tej hawajskiej koszuli, którą wylicytowałeś na allegro.
Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN24
Subskrybuj:
Posty (Atom)