3/30/2010

Und so weiter

Nie mam pojęcia jak wyglądało ujawnienie najpilniej strzeżonej tajemnicy poliszynela w PO. Gdzieś między jedną dziurą w drodze a setną usłyszałem w radiu o wyniku. Może nawet wtedy mijałem w centrum Łodzi smolarkę, dymiącą mniej niż papierosy w spuchniętych gębach drogowców. Zaskoczyło mnie, że nie jestem zaskoczony. Nie wiem czy prowadzący Nowak opanował prompter. Nie wiem jak skutecznie udawali zaskoczenie premier i reszta platformianej świty. Czy były łzy? Nie wiem jak bardzo zabrakło nóg posłanki Muchy. Wiem, że to był trzeci kandydat, zupełnie niedoceniony.

W ucieczkach z codziennego świata najciekawsze jest to czego na co dzień nie widać. Tak, truizm. Nikomu dziś nie zawadzają Niemcy w Warszawie, Wrocławiu czy Poznaniu. Bo przywożą pieniądze i na danke wszystko się kończy. Wystarczy jednak znaleźć się z nimi w wagoniku, który będzie przez kilka długich minut wiózł nas kilkaset metrów w górę. Może zdarzyć się tak, że ostatnią kwestią którą usłyszymy w swoim życiu będzie scheisse połączone ze swojskim kurwa. Urwie się lina i po nas. Ale to ostateczność. Załóżmy, że wkładamy narty do koszyczka na drzwiach wagonika, wsiadamy i jedziemy przed siebie. Do końca.

Strach pomyśleć jak brzmi „Czerwony kapturek” po niemiecku. Zakładam, że dzieci w Niemczech słuchają tej bajki na baczność. Tak się przynajmniej zachowują, wytrenowane, przed dziadkami - narciarzami. W czasie podróży na szczyt mówią jedynie - ja, naturlich, ich bin ein narciarz, und so weiter. Mówią i mówią. Oni nie znają ciszy. Przerabiałem to już na lekcjach niemieckiego w liceum. Prowadził je skrajnie zaangażowany nauczyciel, bardziej niemiecki niż Niemiec. Kolędy zza zachodniej granicy, które już po polsku brzmią jak marsz żałobny, wychodziły nam bardziej niż smutne. Szczęśliwie mieliśmy w klasie kruczoczarną pannę M, która jednym spojrzeniem wobec pana S ratowała całą klasę.

Ale kiedy człowiek nie ma takiej szansy na dezercję spod narciarskiej niemieckiej okupacji zostają mu dwa wyjścia. Albo skoczy w przepaść słysząc na do widzenia der tchórz, albo zabije. Wychodzi na to samo.


Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN24

3/23/2010

Nogi Stone

Znęcanie się nad debatą nie ma już sensu. Im ciszej nad tą urną, tym lepiej. Niech rozsypią prochy w sobotę i będzie po sprawie. Kopanie leżącego nigdy nie jest humanitarne. Szczególnie, że polska polityka zna jeszcze nudniejsze wydarzenia - prezes PiS mówiący w słoneczną sobotę o Steinbach, premier Tusk na weekendowych urodzinach Uniwersytetu Gdańskiego albo prezydent Kaczyński na dożynkach.

Problem polskiej polityki polega na marności tematów. Wszystkim się wydaje, że obywateli trzeba czymś zająć. Najlepiej przez całą dobę. Nie dać się rozkojarzyć, do toalety wyjść na moment. Trzeba mówić, wnioskować, podkreślać choćby o tym, że oddychamy. Oto ja poseł X z partii Y lubię sobie czasem nieskrępowanie nabrać powietrza, dlatego zapraszam na konferencję prasową w barze tlenowym w podziemiach ratusza we Wrocławiu.

I czworonogi stają na tylnych kończynach - notował wśród „Myśli nieuczesanych” Lec - czego się nie robi dla żarcia i ze strachu. Nie jest w porządku wobec zdrowego rozsądku puszczać do ludzi oko zbyt ostentacyjnie. Owszem są masochiści, którzy lubią być oszukiwani, ale weźmy ich w nawias. Margines nie może być tekstem głównym. Nasza polityka zamyka się ostatnio w tytułach: „Mucha to nie Sharon Stone”, „Gosiewski ogłasza kryzys tożsamości narodowej”,  „To ja jestem kandydatem SLD - mówi Szmajdziński”.

Trzęsienia ziemi z tego nie będzie. Sprawy, które przez polityków i media są nam wpychane w brzuch jako zmieniające nasz indywidualny świat znaczą tyle, co nic. Wszyscy kończymy jak na rysunku Andrzeja Mleczki: w pokoju wisielca gra telewizor; spiker mówi: mamy nadzieję, że nasza dyskusja pozwoliła rozstrzygnąć kilka podstawowych problemów.

Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN24

3/16/2010

Zew współczesności

Zlizujesz to co mam na sobie
Lubisz gdy ma tak ostry smak
Chcesz zajrzeć tam gdzie każdy chce
Lecz o tym możesz już zapomnieć*


Film „Beats of Freedom - Zew wolności” wywołał dyskusję o tym czym jest piosenka w dziejach narodu. Słuchając powyższego, Dodowego czegoś, można odpowiedzieć - niczym. Ale jedna panna Dorota wstydu nie czyni. Przez ostatnie 366 kilometrów zasłuchiwałem się w „Dodekafonię” Strachów na lachy. Bez wstydu udawałem perkusistowokalistę na czerwonym świetle w Częstochowie.

Jestem chory na wszystko kochana
i nie wiem co mnie tu czeka
Jestem chory na wszystko chorobę mam w powiekach
Jestem chory na wszystko kochana
i jak pies kulawy szczekam
Jestem chory na wszystko chory na wszystko
Chorobę mam w powiekach**


A więc można współcześnie nie śpiewać o niczym. Unikając przy tym słów powszechnie uznanych za zbyt oczywiste: Kaczyński, Tusk, Polska. To zdrowe. Bo znaczy, że choć od czasów „zewu wolności” czas się diametralnie zmienił, to są ludzie niezmienni. Widzący szerzej, wyprzedzający czas, że liznę patosu.

To były sobie piękne czasy takie
To nawet wtedy papież był polakiem
Rozmontowaliśmy razem komunę
Lecz po co ja do dzisiaj nie rozumiem
Amnezja to łatwo gdzieś tak swoją pałę na przód nieść
Amnezja to łatwo tak swojemu ojcu wleźć na kark
Amnezja wygodnie jest zapomnieć skąd się jest i gdzie
Amnezja powiadam wam a ja się dobrze na tym znam***


Ale takich pieśniarzy wyliczymy podnosząc ledwie jedną dłoń w górę. Muniek Staszczyk mówił rankiem w tvn24, że najważniejsze by nie być oszustem i wznieść się ponad tymczasowość. W Polsce to nie jest aż tak trudne. Współczesne zagrożenia: wszędobylski róż i odwaga anonimów.

Bywasz piekącym jadem trollów
na internetowym forum
Wiwat Polonia, frustrata,
wiwat dom psychopata
Jam nieudacznik, grafoman i śmieć
Tylko tu możesz być Bogiem, na wszystkich podnosisz nogę
I załatwiasz te sprawę jak pies

Kto z tego napięcia pierdolnie ze szczęścia!****



*Doda, „Całkiem inna”
** Strachy na lachy, „Chory na wszystko”
*** Kazik, „Amnezja”
**** Strachy na lachy, „Żyję w kraju”

Suplement - Amsterdam




















































































































wiosna
na wyciągnięcie
koła

3/09/2010

Ostatni kastrat

Zwykle o świcie Jarosław wita mnie czułym okrzykiem: Kuźniar, mój ty mistrzu miłości analnej. To jeden z widzów, który uznał, że wara wszystkim od PiS! Nie wolno złego słowa powiedzieć, nawet kiedy się należy. Dla widza Jarosława (nazwisko do wiadomości autora) liczy się jedynie ślepy uklęk przed prezesem. Ale to, zdaje się, inny rodzaj miłości.

Poseł Girzyński pewnie pluje sobie w brodę, bo jak to?! Jak to nie on jest na językach?! On, który chciał być oficjalnym kontrkandydatem prezesa Jarosława? On, który chciał złamać monopol na nieomylność. Kamikaze przed startem dostawali przynajmniej drobne upominki,  wznosili toast czarką sakę, a on?! Przegrał z Poncyliuszem.

Poseł Poncyliusz po kongresie zasiadł do komputera i napisał co następuje: „kongres potwierdził schyłek. Dalej będą tylko seanse mocy i akademie ku czci. Szkoda PiS”. Ładne, odważne, w PiS nieznane. Ale Poncyliusz okazał się tchórzem, bo szybko wpis wykasował. Kropla, która drąży skałę szybko ginie pod ciężarem wody ale bez niej nie popłynie rzeka.

Problem PiS polega na tym, że nikt nie widzi obciachu w całokształcie. Wesołe z pozoru wezwania „zwyciężymy” brzmią jak marsz żałobny. Pełne marzeń wystąpienie prezesa o milionach na plażach Egiptu jest niewiarygodne, bo każdego dnia Polacy leżą tam pokotem i często wstyd się do nich przyznać.

Problem PiS polega na tym, że głos rozsądku brzmi tam jak Poncyliusz po weekendowej kastracji.


Ten tekst to wyraz moich osobistych poglądów, nie należy go identyfikować z linią programową redakcji TVN24

Miejsca powrotu
























 essaouaira, paryż kiedyś prawie jeden kraj

3/02/2010

To nie czas


















Byłem gdzieś w podróży. Jakimś kolejnym nieistotnym zmienianiu miejsca. Byłem „byle dalej” kiedy odebrałem wiadomość. Rafał, jeden z przyjaciół Pawła, zawiadamiał, że już go nie ma. Że już niczego nie zobaczy, nie dotknie, niczego nie opowie, nikomu nie zagra. Trzydzieści sześć lat to nie jest wiek na odchodzenie. Wtedy człowiek wciąż planuje. Jak żyć.

Przyjaciele Pawła Krotoskiego z Radia RAM we Wrocławiu piszą „był zapalonym podróżnikiem a swoją pasją potrafił dzielić się z innymi. Wyruszył w ostatnią podróż, ale na zawsze zostanie w naszych sercach”. Nie wiedziałem, że też kochał uciekać. A może jego podróże były podszyte czymś szczęśliwszym? Nie wiem gdzie był ostatnio, co nim poruszyło. Nie wiem dlaczego stanęło jego serce.

Nie chcę się mądrzyć, licytować na bliskość znajomości. Rozmawialiśmy kilkanaście razy wieczorami na korytarzach Polskiego Radia Wrocław. Ciepły, mądry, dobry człowiek. Wydawał mi się skrajnie pogodnym ale nie naiwnym facetem. Kiedy otwierał mikrofon wiedział po co i do kogo mówi. To rzadkość.

Trzydzieści sześć lat to nie jest wiek na odchodzenie.